...kiedy idziemy po schodach... pomalowanych błyszczącą... mahoniową... farbą olejną...widać że farba się łuszczy... nie wiem który to już raz były malowane... może 9 może 11... straciły swój pierwotny i lekki kształt... tyle tych warstw... że aż ostre krawędzie zrobiły się zaokrąglone przez coroczne nakładanie farby...
...i kiedy idziemy po tych schodach... i Marek i ja przynosimy w plecakach... niedojedzone śniadanie... pierwsze przyjaźnie... jedynki z polskiego i z matmy...pierwsze miłości... pierwsze kłótnie i kłopoty...
...i kiedy i On i ja po tych schodach idziemy... Marek krzyczy "Mamaoo co na obiad?..." a obiad jest zawsze... i tak idziemy po tych schodach... najpierw 8 lat... potem jeszcze 4... a potem jeszcze kilka... i On i ja wiemy bardzo dobrze... że obiad jest zawsze...
ulubione pierogi z rozgotowanym ciastem... albo mój krupnik... albo Jego barszcz ukraiński... na deser okropny budyń... lub własnej roboty sok pomarańczowy w upalnym czerwcu...
jak ja to teraz doceniam... po tylu latach... no i jak ja bym chciała żeby moje dzieci doceniły... kiedyś... że ja tak z tymi bułkami i z tymi zupkami i ciastkami wyskakuję co chwila... których nikt nie je... albo zje z grzeczności...
u mnie w domu nie ma obiadu codziennie... właściwie teraz jest jak jestem w domu... ale pewnie za jakiś czas nie będzie... co robić...?
i ta kuchnia co sercem domu... ciepła i pachnąca... i ten stół taki ważny... co to Tosia w nim dziur narobiła tłuczkiem do mięsa... przy którym i tak nigdy nie możemy zasiąść wszyscy razem...
i żeby zawsze się pamiętało... szczególnie jak ma się już dość siedzenia w tym domu... przy robieniu po raz 48 pomidorówki... że dzieci nie są wiecznie małe... i że kiedyś sobie pójdą w swoją stronę... i dopiero za jakieś 20 ... 30 lat... docenią znienawidzoną pomidorową...
chciałam napisać o sercu każdego domu... o kuchni... a wyszło że to matka jest tym sercem... jak zawsze... i pewnie nikogo to nie dziwi... o czym to post wreszcie... o cieście dyniowym? o cierpliwości czy o przemijaniu... no dobrze... niech będzie... tylko cierpliwość nas ratuje... jest taka kobieta która kiedyś powiedziała...
"... Boże... ile jeszcze koszul do uprasowania... jajecznic do usmażenia... historii do opowiedzenia...rozmów do odbycia... choinek do ozdobienia... jeśli zrobię choćby tylko tyle nie zmarnuję życia... to wystarczy..."
i ja Jej teraz bardzo dziękuję...
... K.S. ...
250 ml musu z dyni*
200 g masła
3/4 szklanki cukru
1 opakowanie cukru wanilinowego lub 2 łyżeczki ekstraktu z wanilii
skórka starta z 1 dużej pomarańczy
3 jajka, oddzielnie żółtka od białek
1 i 1/2 szklanki mąki pszennej
1 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
1/2 łyżeczki sody
Do garnka włożyć masło, roztopić na małym ogniu mieszając (starać się nie podgrzewać za bardzo). Dodać cukier oraz cukier wanilinowy i wymieszać. Odstawić z ognia.
Dodać mus z dyni i skórkę z pomarańczy, wymieszać i ostudzić (masa może być lekko ciepła). Odłożyć pół szklanki masy na polewę (ja odłożyłam i dodałam rozpuszczoną tabliczkę białej czekolady;).
Do reszty (większości masy) dodać żółtka i wymieszać.
Mąkę przesiać do czystej miski razem z proszkiem do pieczenia. Dodać ją do masy w 3 partiach, za każdym razem dokładnie mieszając łyżką.
Białka ubić na idealnie sztywną pianę i dodać do masy, bardzo delikatnie wymieszać łyżką.
Masę wyłożyć do tortownicy. Wstawić do nagrzanego piekarnika i piec przez 45 minut. Wyjąć z piekarnika i ostudzić.
Mąkę przesiać do czystej miski razem z proszkiem do pieczenia. Dodać ją do masy w 3 partiach, za każdym razem dokładnie mieszając łyżką.
Białka ubić na idealnie sztywną pianę i dodać do masy, bardzo delikatnie wymieszać łyżką.
Masę wyłożyć do tortownicy. Wstawić do nagrzanego piekarnika i piec przez 45 minut. Wyjąć z piekarnika i ostudzić.
Połączyć składniki polewy i polać ciasto gdy będzie już ostudzone.
*Aby przygotować mus z dyni musimy ją najpierw upiec.
Piekarnik nagrzewamy do 190 stopni C. Dynię kroimy na kawałki razem ze skórą.
Usuwamy miąższ z pestkami. Kładziemy na blaszce skórką do dołu i wstawiamy do piekarnika na 30-40 minut.
Łyżką wyjmujemy miąższ ze skórki i miksujemy na gładki mus.
Usuwamy miąższ z pestkami. Kładziemy na blaszce skórką do dołu i wstawiamy do piekarnika na 30-40 minut.
Łyżką wyjmujemy miąższ ze skórki i miksujemy na gładki mus.
też moje ulubione pierogi, domowe, to takie z rozgotowanym ciastem... nigdzie aż tak rozgotowanych nie jadłam jak u mnie w domu rodzinnym. Pewnie mamy podobne wspomnienie ;) Oj, jak się człowiekowi marzy, by dzieciom fajne wspomnienia stworzyć... Ciekawe, co zostanie w ich głowach. Jakie smaki, jakie zapachy, które rozmowy, które spojrzenia.... Rozmarzyłaś mnie. Dzięki. A zapach ciasta aż tu czuję!
OdpowiedzUsuńPięknie napisałaś:)
OdpowiedzUsuńUwielbiam ciasto dyniowe, chodź moje bez nuty pomarańczy:) Ale Twój mały facet rośnie!
Piękny tekst, pod którym też bym się chciała podpisać.
OdpowiedzUsuńNigdy nie piekę dyni ze skórką (a pieke często), muszę spróbować.
Na swoim blogu przypomniałam Wasz teatrzyk.
Pozdrawiam ciepło
Magda