pod dachem naszym niejadków co niemiara... a tak właściwie to jeden niejadek jest... ale ja to czuję jakbym cały tabun ich miała...
ile to ja zup przecedzę... schabowych obkroję...
swojskich odpowiedników nie natworzę to moje...
nie ma to jak dziecko które w rączce dzierży kawał kiszonego ogórka...zagryzając przy tym truskawkami...
no cóż musimy sobie jakoś radzić...
w domu mamy kilka książek dla niejadków...
ale ta jest ulubiona przez naszego...
już musiałam ją posklejać bo wertowana setki razy...
zadziwia mnie podejście Tochy... bo tak właściwie książka oprócz wywiadu i kilku zagadek oraz malowanek i labiryntów zawiera same przepisy...
i o co prosi Tosia?
a no o to żebym jej te przepisy czytała... ;)
śmiesznie to brzmi ale tak jest naprawdę...
muszę przeczytać składniki a następnie jak przyrządza się daną potrawę...
co prawda w praktyce przerobiłyśmy desery i napoje... ale wciąż wierzę że kiedyś zabierzemy się za zupy i dania główne...
szata graficzna i sam pomysł na książkę niesamowicie oryginalny...
polecamy...
tak pracuje niejadek... ;)
a tak jadek ... ;)
ale prawda jest taka że...
post w ramach Przygody z książką... TUTAJ